Z dedykacją dla Aleksandry.
Za to, że po prostu jesteś. :*
Jezioro błyszczało nienaturalnie
niebieskim kolorem. Nie żeby Riker maczał w tym palce… Karaibski niebieski był
jego ulubionym kolorem, więc postanowił zabarwić wodę.
– Witaj,
Cassandro. – Blondyn usiadł obok na trawie. – Jesteś czarownicą, prawda?
– Tak – odparła
krótko, zdziwiona tym, że w ogóle z nim rozmawia.
– Jesteś
potężna, czuję to. Magia emanuje od ciebie z niezwykłą siłą. – Patrzył tęsknym
wzrokiem w stronę zachodzącego słońca. – Ale nie jesteś tylko czarownicą.
– Jestem
wyrocznią, zgadza się. Co chcesz, aby ci przewidziała? – W jej głosie wyczuł
irytację.
– Nic. – Pokręcił głową. – Nie potrzebuję żadnych wizji. Poza tym… Nienawidzisz tego,
mam rację? – Milczała. – Cierpisz. Za każdym razem, kiedy Mojra nawiedza twoje
ciało, zabiera ci fragment duszy. Cierpisz – powtórzył.
– Przyzwyczaiłam się.
– Kłamiesz,
Cassandro. To cię zabija.
– Nic nie
można na to poradzić. Pogodziłam się ze świadomością przedwczesnej śmierci.
– Jest
lekarstwo – powiedział tajemniczo, a dziewczyna spojrzała na niego. – Wiesz
jakie? – Pokiwała głową. – Mogę ci pomóc.
– Co? –
szepnęła.
– Wiem, że
Alexander tego nie zrobi, bo boi się bogów, ale ja mam ich głęboko w poważaniu.
– Mrugnął. – Wiedzą, że ich zdradziłem. Jutro rano już mnie tu nie będzie i
więcej nie wrócę. To twoja ostatnia szansa. Mogę ci pomóc.
Przysunął
się, ujął jej policzek i pocałował. Poczuła elektryzujący dreszcz, który
przebiegł po całym jej ciele. Czuła, jak przepełnia ją radość. Całował
niesamowicie, wiedziała to, choć nigdy wcześniej tego nie doświadczyła.
Wczuwali się coraz bardziej. Oparł dłoń na jej udzie i podwinął materiał
brązowej sukni. Przejechał smukłymi palcami po bladej skórze dziewczyny, która
zaczęła delikatnie dymić. Cassandra syknęła, czując palące gorąco.
– Mogę
wypalić ci na skórze miliony zaklęć, których nie pozwolą ci poznać – wydyszał
nad jej uchem. – Pomogę ci.
Minął rok od tamtego wydarzenia. To
był dzień, który zmienił bieg historii. Już wcześniej zwróciła na niego uwagę.
Bywał w Obozie, a córki Afrodyty mdlały, gdy tylko raczył obdarzyć je
zniewalającym uśmiechem. To był jednak pierwszy raz, kiedy się do niej odezwał.
Miała wrażenie, że obserwuje ją od początku, ale nie była pewna. Wiedział o
niej najwięcej ze wszystkich.
Tęskniła za Rikerem. Obiecała mu,
że nie wyjdzie za Alexandra, ale teraz miała złamać obietnicę. Nie wybaczyłaby
sobie tego.
Weszła do zimnej wody. Poczuła gęsty muł pod stopami. Najgłębsze
miejsce znajdowało się na środku jeziora. Zaczęła kierować się w tamtą stronę.
Nagle usłyszała nawołujące ją głosy. Lucas, Alexander, Ellington i Rocky biegli
w jej stronę. Podwinęła mokry materiał i brnęła dalej, nie zważając na nich.
Rocky bez namysłu wskoczył do wody
i na tyle, na ile pozwalał mu opór, biegł w jej stronę. Musiał odziedziczyć moc
kontroli nad wodą, ponieważ poruszał się dość sprawnie. Złapał ją mocno za
ramię i przyciągnął do siebie.
– Co ty wyprawiasz?! – Potrząsnął
nią.
– Puść mnie! – Bezskutecznie
próbowała mu się wyrwać.
– To, że twój brat jest dupkiem i
ostatnim frajerem, nie oznacza, że mój też! – wrzeszczał, doskonale zdając sobie
sprawę, że Lucas stoi na brzegu. – Nie możesz teraz odejść! Musisz mi pomóc –
dodał już ciszej. – Błagam, jesteś moją ostatnią nadzieją. Musisz go obudzić.
Nie zostawiaj mnie tu!
– Rocky, ja… Nie znam tego
zaklęcia. Musiałabym wejść do jego głowy. To bardzo ryzykowne.
– Błagam. – Przytrzymywał ją, by
mieć pewność, że nie ucieknie.
– Nie chcę wychodzić za Alexandra. – Spuściła głowę. – Nie kocham go.
– No jego ciężko kochać – prychnął.
– Przyjaźniłaś się z Rikerem. Jeśli coś dla ciebie znaczył, to błagam, obudź
go.
*
– Nie mam pojęcia, jak zamierzacie
przejść obok tych kościotrupów – marudził Ellington. – Tylko kierujący umarłymi
jest w stanie ich przesunąć. Czarownice nie mają nad nimi władzy.
Stanęli przed wejściem do szpitala.
Cassandra przyglądała się zmarłym żołnierzom, starając się znaleźć sposób na
pozbycie się ich.
– Więc – Rocky wysunął się na przód
i zaczął mówić do szkieletów z lekceważącą, znudzoną miną. – Nie mamy zbytnio
czasu, trzeba się wystroić na wesele i zaopatrzyć w alko, bo na trzeźwo to ja
tego nie przeżyję. Byłbym wdzięczny, gdybyście ruszyli swoje kościste tyłki i
wpuścili nas do środka, iż gdyż ponieważ muszę tę jakże radosną nowinę zanieść
mojemu bratu.
Jak na zawołanie żołnierze bez
słowa rozstąpili się, uchylając drzwi i pozwalając przejść trójce półbogów.
– Gładko poszło. – Rocky wzruszył
ramionami. – No ja po prostu jestem najlepszy.
Ratliff uchylił białe skrzydło
drzwi i nieśmiało zajrzał do pokoju. Upewniwszy się, że leży tam Riker, wszedł
do środka.
Blondyn spoczywał na łóżku. Był
okropnie blady, miał zapadnięte policzki i sińce pod oczami. Na twarzy nie było
widać zarostu. Ciało się nie starzało, a przynajmniej nie tak szybko, jak
normalnie.
Ellington przypatrywał się uważnie
kroplówce z ambrozją. Świdrował torebkę spojrzeniem, dotykał i ważył na dłoni.
– Coś jest nie tak – mruknął. Zdjął
torebkę, otworzył i chciał nabrać odrobinę substancji na palec, ale spłynęła. –
To nie jest ambrozja. Cholera! On umiera!
– Zamknij się! – krzyknęła Cassandra.
Zamknęła oczy i zacytowała kilka
niezrozumiałych dla chłopaków słów. Woreczek z sokiem, który trzymał szatyn, przybrał
na wadze i stał się ciepły. Dziewczyna zabrała go i ponownie podłączyła.
– Sytuacja opanowana – uspokoiła. –
Domyślam się, że ktoś chciał się go pozbyć, ale to wyjaśnimy później. Wejdę do
jego głowy i porozmawiam z nim. Będę nieprzytomna. Mogę krzyczeć albo coś.
Cokolwiek by się nie działo, nie ruszajcie mnie. – Popatrzyła na nich surowo.
Potulnie pokiwali głowami. Cassandra
ułożyła się na zimnej posadzce. Wbiła paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni i
poczekała, aż zacznie płynąć krew. Zamknęła powieki i szeptała greckie słowa.
Brzmiało to jak ładna kołysanka, ale w rzeczywistości było to bardzo silne
zaklęcie.
Blondyn
siedział po turecku pośrodku… nicości. Jego twarz była przerażająca.
– Czego
chcesz? – warknął. – Wynoś się stąd!
– Riker…
– Teraz to „Riker”.
Jesteś słaba! Beznadziejna! – krzyczał. – Nie chcę cię już widzieć!
– Przepraszam. – Gorzkie łzy popłynęły po jej policzkach.
– Zrobiłaś
coś, na co nie wyraziłem zgody! Nie posłuchałaś się mnie. Zabiłaś kogoś, kogo
kochałem najmocniej na świecie. Wynoś się!
– Ri-ker –
łkała głośno. – J-ja… n-nie…
– Nie chcę
tego słuchać!
– Ale Rocky…
Blondyn
zamyślił się. Najmocniej na świcie kochał trzy osoby. Teraz już dwie. Jedną z
tych osób był jego młodszy brat. Był wściekły na Cassandrę, ale nie na Rocky’ego.
Domyślał się, co przeżywa jego brat. Nie mógł go tak zostawić.
– On cię
potrzebuje. – Popatrzyła na niego błagającymi oczami.
Patrzył na
nią wściekle. Widział, że jest potężna, lecz delikatna. Bała się go. Nie do
końca o to mu chodziło, ale nie ukrywał, że jest mu to na rękę. Była uległa.
Gwałtownie
doskoczył do niej. Załapał za ramiona i wpił się w jej drgające od płaczu usta.
– έγκαυμα* – wyszeptał
między pocałunkami.
Cassandra wrzasnęła i upadła na kolana przed
chłopakiem, czując, jak języki ognia palą jej skórę. Prawe ramię zaczerwieniło
się i pojawiły się na nim napisy. Zaklęcie, by obudzić Rikera.
– Co się działo?!
– Krzyczałaś, a twoja ręka… – Wskazał Rocky. – Nic nie
robiliśmy, ale raczej usłyszeli. Musimy iść.
– Nie. Znaczy tak. –Podniosła się, sycząc z bólu. Machnęła
palcami i zmaterializowała się przed nią misa oraz sztylet. – Daj rękę –
poprosiła Rocky’ego.
Szybkim ruchem przecięła jego dłoń i pozwoliła, by do misy
skapywała krew. To samo uczyniła ze swoją dłonią, a następnie wylała krew
Rafaela.
– Idźcie i pilnujcie, by nikt mi nie przeszkodził – nakazała.
– Ale…
– Rocky! Idź!
Szatyni wybiegli z budynku. Teraz cała nadzieja była w jej
rękach.
Wystawiła dłonie nad misję i zaczęła czytać słowa z ramienia.
Częściowo napłynęły już one do jej głowy. Tak było za każdym razem. Zaklęcie
wypalane na skórze trafiało po ostudzeniu do jej głowy. Całe jej ciało było
naznaczone, dlatego musiała nosić długie suknie.
Krew zmieniła kolor z ciemnoczerwonego na piękny błękit. To
niespecjalnie zdziwiło dziewczynę.
Zgodnie z instrukcjami, jakie otrzymała od blondyna rok temu,
posmarowała mu usta tą substancją. Nadal pozostały bladoróżowe. Potem
posmarowała swoje. Nachyliła się nad śpiącym. Miała poważne wątpliwości, ale w
gruncie rzecz go kochała i pragnęła jego powrotu.
Westchnęła. Delikatnie musnęła jego usta. Ujęła jego dłoń i
ponownie złączyła ich wargi. Z początku były zimne, jakby martwe… Drgnęły…
Słabo, ale się poruszyły. Twarz chłopaka zaczęła nabierać kolorów, a dłoń
zacisnęła się na dłoni Cassandry. Sufit zaczął się trząść, a tynk odpadać ze
ścian. Zbyt wielka moc skumulowała się w jednym pomieszczeniu. To było zbyt
wiele, by budynek mógł stać w całości. Szatynka doskonale zdawała sobie sprawę,
co za chwilę nastąpi. Próbowała się wyrwać.
– Riker! Puść mnie! To się zaraz zawali! – Panikowała. – Błagam!
Riker!
Wypuścił ją. Wybiegła z budynku najszybciej, jak mogła. Na zewnątrz
zebrał się tłum gapiów włącznie z Chejronem.
W momencie, kiedy wpadła w ramiona Rocky’ego, zwalając go z nóg, szpital
wybuchł, a wszystko zakrył gęsty dym…
Nie powinno być rozdziału, ale nie mogłam się powstrzymać.
Poznaliście trochę przeszłość Rikera i Cassandry.
Co myślicie o jego zachowaniu?
I kogo zabiła Cassandra?
xoxo
~Bekuś~
po pierwsze...dziękuję za dedykację :*
OdpowiedzUsuńpo drugie...mówiłam że to Riker? mówiłam? :D
nie mam pojęcia kogo zabiła Cassandra ;-; tym mnie zaskoczyłaś....
mam nadzieję, że on uratuje ją od ślubu z Alexandrem...on też ją kocha :)
rozdział był genialny, niesamowity i najlepszy :3
krótki, ale to szczegół ;)
przecież nie pozwolił by jej zabić...więc czemu się bała? :)
dobra teraz mam mętlik w głowie!!!\
czekam na nexta :3
pozdrawiam <5
a jego zachowanie...zaskoczyło mnie, nie wiem co o nim myśleć ;-;
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKocham ten rozdział.
OdpowiedzUsuńWyszedł boski.
Miłego dnia
Destiny
Wspaniały:) Może zabiła coś w sobie? Albo swoją matkę? Wiem, że to głupie:) Czekam na następny rozdział;*
OdpowiedzUsuńKinia
Awesome ; )))
OdpowiedzUsuń